Hello 2017, my new friend


Słusznie zauważyła ta moja siostra - nie mam prawa czegokolwiek podsumowywać w trzecim poście na blogu. Postanawiam na przekór/bezprawnie to uczynić i poruszyć miniony dwa tysiące szesnasty. Ma to sens o tyle, że nie będę Wam streszczać blogowej kariery, a życie, które toczyło się na długo przed pierwszym wpisem na Panu Ogarze.

Ubiegły rok obfitował w samo zło.
To pierwsze zdanie, jakie od początku XXI wieku ciśnie mi się na usta po Sylwestrze. Nie jestem człowiekiem, który potrafi długotrwale cieszyć się z małych rzeczy. Żeby tylko. Nawet jak świeci Słońce i nie widzę ani jednej chmurki, to de facto czekam na burzę, bo przecież musi za chwilę nadejść. Człowiek nie może przebywać w raju dłużej, niż 5 minut. Któż to widział?
Tym razem na poważnie moja dusza doznała uszczerbku. Ziściły się mroczne obawy.
Pożegnałam dwunastoletnią ogarzycę, ale mniej więcej dwa miesiące przed tym tragicznym epizodem, urodził się Żmiłki godny następca. Wtedy nie miałam zielonego pojęcia o jego istnieniu, dzieliły nas lata świetlne, jednak cały kosmos się zmówił, żeby nas ze sobą spiknąć. Skoro równowaga została zachowana - straciłam i zyskałam, to prawdę mówiąc wyszłam na zero. Niestety śmierć "waży" nieco więcej, niż radość z nowego szczeniaka. Kim była Żmiłka, możecie przeczytać w ZAKŁADCE SPECJALNEJ, która została sporządzona specjalnie dla niej. Jeśli najdzie mnie ochota, na pewno uzupełnię ją o więcej kontentu. W tym momencie ta rana jest zbyt świeża, a każdy obrazek przywołuje za dużo wspomnień, od których trochę boli głowa. Mimo wszystko, pisać mogę i chcę. Dopóki nie katuję swoich oczu, naprawdę długo jestem w stanie przynudzać. Skoro już wybudziłam tamten rok z letargu, wypada mu się odwdzięczyć i wykorzystać okazję na powtórne przeanalizowanie. Właściwie analizuję go po raz pierwszy. Nic nie lubię analizować i jest mi niespieszno do podobnych czynności, w imię zasady "niech ktoś inny zrobi to za mnie".

Ostatni raz przeżywałam coś podobnego mając lat osiem. W owym czasie Ruda (zerknijcie na prawo, jeśli imię jest dla Was zagadką) pożegnała się ze światem. Dowiedziałam się już po całym zdarzeniu i do dziś mi z tym źle. Na szczęście(?) w czerwcu było inaczej. Przez tydzień obserwowałam ekspresowo ubywającego psa. Gdy nadszedł sądny dzień, przyszło mi czekać do późnego wieczora na werdykt. A kiedy już wybrzmiał... Cóż za potworna była to noc. Jak zasnąć obok tak niezwykle bliskiej Ci istoty, skoro nie masz wątpliwości, że to Wasza ostatnia wspólna doba? Nie ma na to odpowiedzi. Nie da się zasnąć. Wstawałam co minutę, patrzyłam w lustro, chodziłam po pokojach jak nakręcona. Kładłam się, a potem znów to samo. W końcu moje tryby odmówiły posłuszeństwa i padłam na twarz. Spałam razem z nią na psim leżysku. Zastanawiałam się: jak teraz żyć? Zadawałabym sobie to pytanie po dziś dzień, gdyby z marazmu i tęsknoty nie wyciągnął mnie Goran.

Pierwszy raz śmierć była dla mnie namacalna, bo odczułam zwalniające bicie serca. Nie było w tym nic makabrycznego. Więcej z pięknego dramatu, niż z horroru. Znacznie łatwiejsze do zaakceptowania niż gwałtowna walka o podtrzymywanie życia, z którego już nic nie zostało. Trzymałam głowę Żmiłki na kolanach, a ona bardzo stopniowo i spokojnie odpływała do innego wymiaru. Wreszcie otrzymała zasłużony spokój. Niestety ja musiałam jeszcze trochę pocierpieć. Jak już zdążyłam napomknąć wcześniej, wciąż męczyłabym się niesamowicie, ale za sprawą Gorana moje troski gdzieś się ulokowały. Atakują mnie doraźnie, ale przynajmniej jest to rozłożone na raty. Z jednej strony zdawałoby się, że to w porządku. Z drugiej fatalnie. Nienawidzę, kiedy miliard przykrych rzeczy się za mną ciągnie w nieskończoność. Dlatego delikatnie przecieram swój umysł, żeby czegoś za mocno nie naruszyć, ale pozbyć się tej wierzchniej warstwy rozpaczy, która nie pozwala mi iść dalej.

Zostawmy wreszcie te smęty.


FANFARY | 26 VI 2016 | FANFARY

Wtedy malutki pan ogar trafił w moje objęcia. Teraz jest już ośmiomiesięcznym facetem i chociaż do pełni dojrzałości daleko jeszcze, to i tak może pochwalić się niezłym gabarytem oraz dwiema bliznami do kolekcji. Sporo stresu kosztowało mnie jego wychowanie dotychczas, ale... wszystkie torebki, buty, nogi od fotela, klatka kennelowa nie uległy rozszarpaniu/odgnieceniu za sprawą goranowych zębisk.  Uważam to za wielki sukces. Nie mój, po prostu takiego mam psa... Dzieło jego rodziców.

Bardzo zużyłam migawkę w przeciągu pół roku. Oto starannie wyselekcjonowane zdjęcia spośród miliona. Na żadnym nie powinien mieć więcej, niż 5 i ½ miesiąca.

Trochę jakby hygge. Kołderka i ognisko domowe.
Pies Baskerville'ów, proszę ja Ciebie.
Cała dostępna kolekcja. 

Ciężko jest mi teraz lecieć następnymi datami z kolejki, bo więcej nie pamiętam. Po co bałaganić sobie w mózgu? Przecież któraś szufladka mieści w sobie jeszcze bitwę pod Warną, założenie Złotoryi albo dokładny wizerunek graweru zdobiącego sztylet, którym ugodzono ojca Aleksandra W.

 SPRAWOWANIE: - 

Na cztery minus oceniam swoje sprawowanie za ten rok. Bardzo zmieniło się moje podejście do wielu psich spraw mniejszych bądź większych. Żywienie stało się małą obsesją. Do niedawna pojęcia nie miałam o szkodliwości, czy raczej bezużyteczności zbóż w suchych karmach. Z resztą czytając post wigilijny, łatwo z niego wywnioskować, że dieta Gorana jest dla mnie czołową sprawą, a odkąd jestem członkiem facebook'owej grupy Naturalne leczenie zwierząt, skłaniam się bardziej (you don't say, captain O.) ku ziołom, niż farmaceutykom. Nie wypleniłam chemii całkowicie, bo sama żywię się świństwem od lat i krew mam do pozazdroszczenia.
Niczego nie oczekuję od 2017. Nigdy w życiu nie miałam noworocznego postanowienia. Wypełnia mnie przeto duma. Żadnego bym nie zrealizowała. Co nie zmienia faktu, że w tym roku chętnie podejmę się trudu skompletowania w głowie barfnych informacji. Bardzo powoli, żeby niczego nie obejść. Za rok, za dwa pomyślę o wdrożeniu mięcha i krwi w życie... nie sądzę, bym wcześniej była gotowa na radykalną zmianę. W końcu BARF jest stanem umysłu. Żebyście se nie myśleli przypadkiem, parkiet umazany posoką mnie nie odstrasza! Tu tkwi moc raw food.

Z jakiego powodu ten minus? Mocno angażuję matczyny instynkt (wyłącznie psi, bo dzieci fuj), przez co zaniedbuję dyscyplinę. Chodzimy na treningi z posłuszeństwa cywilnego, ale póki żyję w ciągłym napięciu i stresie, czarno to widzę. Muszę pogodzić się z tym, że mam silnego psiura, a nie maminsynka. W socjalizacji bardzo pomogła nam BC Bonny. Zamiast dziabnąć go raz i porządnie (miewa ku temu sporo okazji), cierpliwie znosi niezgrabne zaczepki. Pierwsza goranowa miłość, towarzyszka szczenięcego życia. Chętnie spłodziłby bordera polskiego, tak coś czuję. Gdyby nieszczęśliwy splot okoliczności. Dlatego dobrze, że (jeszcze) nie dzielą tej samej chałupy.

Wymuszona radość Bonny., niczego nieświadom Goran.
Wraz z nowym szczylem w domu uświadomiłam sobie, że nie zagości pod moim dachem już żaden inny pies. Tylko ogar. Zawsze darzyłam tę rasę szczególnym sentymentem, ale oglądałam się za malinoisami, aussie, dogami, czy husky (notabene wciąż żyje ze mną 13letni Yeti). Cieszę się, że koniec końców stara miłość nie rdzewieje i pozostałam wierna miłkowej tradycji.

25 lat na jednej klatce. 
Na koniec pochwalę się, że bierzemy udział w Wyzwaniu Piesologii! Wreszcie mam motywację, by codzienne otwierać gmaila i nie dopuszczać już do sytuacji, kiedy muszę usuwać 1000+ nieprzeczytanych wiadomości.

G&G

Brak komentarzy

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Obsługiwane przez usługę Blogger.